Nie wiem jak Wy, ale ja często żyję w niedoczasie. Jako świeżo upieczony ojciec i mikroprzedsiębiorca rzadko znajduję czas na swoje hobby i pasje, a nie wyobrażam sobie jak mógłbym wygospodarować 90 minut dwa razy w tygodniu na kurs językowy?
Znajomość języka obcego daje bardzo wiele korzyści. Oprócz tego, że miło spędzamy czas, to jeszcze inwestujemy w siebie i być może właśnie dzięki temu w przyszłości znajdziemy lepszą pracę lub zostaniemy zaangażowani w bardziej interesujące projekty przez obecnego pracodawcę. Warto więc postawić sobie pytanie, czy można nauczyć się języka, ale bez tak dużego zobowiązania czasowego?
Porównajmy czasy
Każdy będzie miał różne predyspozycje do nauki. Jedni szybciej przyswoją materiał, inni nieco wolniej, dlatego też proponuję pominąć talent w naszych kalkulacjach. Spójrzmy za to obiektywnie na liczby. Jeżeli uczęszczam na kurs językowy, to zazwyczaj odbywa się on w systemie 2x 90 minut. Tygodniowo daje nam to 180 minut, miesięcznie 720 minut, a w ciągu 6 miesięcy, spędzimy 4320 minut, to jest 72 godziny na zajęciach.
A jak wyglądają liczby, jeżeli poświęcę nauce 20 minut dziennie?
Nawet ja bez kalkulatora policzę, że tygodniowo poświęcę nauce 140 minut. Miesięcznie 560 minut, a w ciągu 6 miesięcy 3360 minut (tu już użyłem elektroniki), a więc 56 godzin. Zatem wniosek jest jeden. Uczęszczając na typowy kurs poświęcę 16 godzin więcej na naukę.
Ale czy tak jest naprawdę?
Z liczbami kłócić się nie będę. Podkreślę jednak dwa aspekty, dzięki którym, moim zdaniem, dużo bardziej efektywne jest uczenie się 20 minut dziennie.
Po pierwsze, im częściej mamy kontakt z jakimś bodźcem, tym lepiej. Nasz mózg w kontakcie z nowym bodźcem tworzy nowe połączenie neuronowe. Im częściej będziemy tego połączenia używać, tym lepszej jakości ono będzie. Podoba mi się tu analogia do chodzenia prze dżunglę. Idąc do sąsiedniej wioski przez gęstą dżunglę musimy przedzierać się przez zarośla i knieje, a naszym najlepszym towarzyszem jest maczeta torująca nam drogę. Poruszamy się powolnie i szybko męczy nas ta mozolna tułaczka. Im częściej będziemy przecierać ten szlak, tym szybciej, w przyszłości, będziemy docierać do celu. I odwrotnie, jeżeli przestaniemy tamtędy uczęszczać, to natura upomni się o swoje i szlak powoli będzie zarastał.
Po drugie, dużo łatwiej jest wygospodarować 20 minut, np. podczas przerwy reklamowej na komercyjnej stacji telewizyjnej, aniżeli 90 minut. Pamiętajmy też, że do tych 90 minut często musimy doliczyć czas na dojazd do szkoły językowej, szukanie parkingu, powrót po zajęciach itp., więc w rzeczywistości musimy zarezerwować znacznie więcej czasu.
Jak to wpływa na naukę?
Miewałem kursantów, którzy chodzili na zajęcia i nigdy nie odrabiali pracy domowej, nie powtarzali słownictwa. Ich kontakt z angielskim autentycznie sprowadzał się do 2x 90 minut w tygodniu, co skutkowały tym, że ich poziom angielskiego podnosił się bardzo powoli lub w ogóle. Mieli poczucie, że ciągle zaczynają od nowa. Jest to szczególnie problemem dla osób na niższym poziomie zaawansowania.
Czy Was przekonałem?
Dwadzieścia minut codziennie w zupełności wystarczy, aby systematycznie podnosić swój poziom języka angielskiego. Częstość kontaktu wpływa dużo bardziej korzystnie na utrwalenie materiału. Stąd, gwarantuję Wam, że spędzając mniej czasu na nauce wyniesiecie znacznie więcej z siedmiu 20-minutowych sesji. A zyskane 16 godzin możecie wtedy spędzić jak Wam się tylko podoba.